matka · Polka

Czego Jaś się nie nauczy…

– Mamo, jeszcze dwa minuty! Wezmę tylko te dwa strony i możemy iść do parku – krzyczy z góry syn.

Dwie – mamroczę pod swoim polonistycznym nosem. – Dwie minuty, dwie strony

Pamiętacie Zulu-Gulę? Zulu-Gula to bardzo trudna język. Polski też. Mówię to z pełną świadomością jako matka, emigrantka i polonistka na spoczynku. Ile się dziennie nagimnastykuję, żeby do dzieci mówić poprawnie po polsku i żeby (a przede wszystkim), do mnie po polsku odpowiadały! Jestem pewna, że spalam przy tym więcej kalorii niż przy maratonie – i to codziennie! Deklinacje, koniugacje, rodzaje, tryby – kto normalny jest sobie z tym wszystkim w stanie poradzić? (Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich moich byłych uczniów). Dzieci emigrantów łatwo nie mają. W szkole, na placu zabaw, w domach ich przyjaciół – mówi się w jednym języku. W ich domu rodzinnym – w drugim. Wiadomo, że zdecydowanie dominuje ten pierwszy i bardzo często łatwiej jest im posługiwać się właśnie nim. A rodzice w tym czasie rwą włosy z głów, by ich pociechy mówiły po polsku (to ja) albo mówiły poprawnie (też ja). Ba! Zalicza bezsenne noce, by mówiły po polsku w ogóle, a wbrew pozorom to nie jest wcale łatwa sprawa, bo dzieci często wybierają język, który jest dla nich łatwiejszy. U nas w domu panuje podział. Mama mówi po polsku, tata po angielsku. Z ich mówieniem natomiast bywa różnie. Między sobą i do swojego ojca mówią po angielsku, natomiast do mnie (próbują) po polsku. W trakcie roku szkolnego angielski wypływa z nich tak naturalnie jak Wisła z gór i ciężko ten potok zatamować, a moje serce krwawi. Wakacje pomagają podleczyć ten stan, ale nie można powiedzieć, że mówią czystą polszczyzną, bo tak nie jest. Co zrobić, żeby dziecko emigrantów nie zapomniało mowy przodków (tu przypomina mi się konkurs mowy kaszubskiej, w którym kiedyś brałam udział Bë nie zabëc mòwë starków), żeby miało z żywym językiem i również z polskimi rówieśnikami? Ta odpowiedź przyszła do mnie sama wraz z mailem od Polonijnej Szkoły Podstawowej Polonijka.

Tak się akurat zbiegło w czasie i przestrzeni, że jakiś czas temu koleżanka zapytała w pewnej grupie Polaków mieszkających na obczyźnie, czy znają jakiegoś nauczyciela języka polskiego, który mógłby udzielać korepetycji jej córce. Takie i podobne pytania pojawiają się co jakiś czas. Sama ciągle się zastanawiam, czy moje dzieci nie powinny uczęszczać do polskiej szkoły, by posługiwać się polskim płynnie, bo bywa, że sadzą błąd za błędem. Rozwiązania, z którymi się dotychczas spotkałam, dla mnie idealne nie były. Bo do wyboru jest szkoła co tydzień, ewenualnie dwa, albo pięć razy w tygodniu, realizując program polskiej szkoły. Oczywiście, wielu rodziców z tego systemu korzysta. I chwała im za to. Ja jednak nie mam sumienia, bo myślę, że mogłoby być to trochę kosztem ich dzieciństwa, bo bądź co bądź jedną i drugą szkołę trzeba skończyć.

Wracając jednak do wspomnianej Polonijki – wydaje mi się, że rozwiązanie, jakie proponuje dla rodziców dzieci chcących uczyć się języka polskiego, jest niemalże idealne. Przede wszystkim jest stworzony przed doświadczony zespół Libratusa, więc żadna zabawa w amatorszczyznę nie wchodzi w grę. Zasady są podobne. Dziecko uczy się w domu, z rodzicem lub bez, mając do dyspozycji materiał dostępny na platformie internetowej. Cały rok nauki to 35 tygodni i oparty jest na aktualnej Podstawie Programowej, a to jest dość ważne, bo znaczy tyle, że nie są to materiały z kosmosu, tylko dostosowane do wieku i potrzeb dziecka, poza tym w przypadku powrotu do kraju znaczenie ułatwi też powrót do szkoły pod polską banderą. Pod koniec każdego tygodnia nauki odbywają się lekcje on-line, by ułożyć w młodej głowie to, co zostało do niej włożone. Webinary są nagrywane, więc w przypadku, gdy coś nam czy dziecku wypadnie, można lekcję sobie odtworzyć. Co mi się bardzo podoba, zajęcia odbywają się w małych grupach, więc dziecko nie czuje się zbyt przytłoczone. Co więcej każdy uczeń dostaje swojego „kolegę z ławki” – kolega prawdziwy, chociaż ławka wirtualna. Dzięki temu może poznawać osoby w tym samym wieku, uczące się języka polskiego – wzajemna zabawa, nauka i motywacja. Również dla rodziców przewidziano wsparcie. Nie każdy musi się znać na edukacji, nawet swoich dzieci. W razie wątpliwości czy pytań, zawsze mogą skorzystać z możliwości konsultacji z pedagogami. Co jest jeszcze ważne? Polonijka nic nie nakazuje, ale daje możliwości wyboru, a kto tego nie lubi? Daje się dziecku możliwość wyboru tego, co naprawdę je interesuje – i dla mnie ta elastyczność to kolejny duży plus, Kolejny jest taki, że może, ale nie musi, przystąpić do egzaminu on-line. Jakie to ma znaczenie? Po pierwsze egzamin nie jest obowiązkowy, a jedynie daje możliwość sprawdzenia swojej wiedzy. Po drugie nie trzeba jeździć i szukać szkoły, która egzamin przeprowadzi. Ma to ogromne znaczenie w przypadku rodziców dzieci, którzy mieszkają naprawdę daleko od takich ośrodków i nie mieszkają w Polsce.

Tak, to jest artykuł sponsorowany i nie zamierzam tego nawet ukrywać, ale nigdy nie podpisałabym się pod nim, gdybym uważała, że nie warto. Sama jestem nauczycielem, a w sumie to byłam, języka polskiego, bo teraz jest kurą za bardzo domową. Sama jestem matką czwórki dzieci, gdyby ktoś zapomniał, bo mi tego przypominać nie trzeba. I sama też mieszkam na emigracji i wiem, jak ciężko jest samemu dbać, by dzieci mówiły językiem Reja. Żeby było śmieszniej, zanim zapoznałam się z ofertą, myślałam, że Polonijka zwyczajnie kradnie coś, co należy do Libratusa, którego wiele osób chwali. Ciśnienie mi się z lekka podniosło, ale na szczęście doczytałam, że to tylko nowy projekt dla takich marud jak ja, które szukają dobrych rozwiązań dla swoich dzieci. Ona nie tylko nie kradnie, ale korzysta z tego, co najlepsze i dokłada swoje. Jestem pewna, że wiele osób skorzysta z tej szkoły, więcej informacji na ich stronie. I jeszcze może dodam, że warto to zrobić jak najszybciej, bo do końca sierpnia jest promocja – 50%. Może ktoś w końcu nawet ogarnie te liczebniki.

Dodaj komentarz