matka · Tajlandia

Dzieci emigrantów

Tekst ten planowałam opublikować na Dzień Dziecka, ale tyle się u nas dzieje, że wszystkie moje piśmiennicze plany idą w łeb. Nadrabiam więc i o dzieciach emigrantów (i emigrantach jednocześnie) piszę.

Słowem wstępu

Bardzo często dostaję pytania od rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych o dzieci. Gdybym miała to wszystko zebrać, to myślę, że wyszedłby z tego dość pokaźnych rozmiarów poradnik o tym, jak znoszą naszą emigrację, wieczne przeprowadzki, zmiany mieszkań, szkół, kolegów, otoczenia. Jak wyglądają ich początki w nowymi miejscu. Jakie towarzyszą temu emocje. Zauważyłam, że najtrudniej pisze się o rzeczach najbliższych sercu. Długo myślałam, jak ten temat ugryźć, żeby w żaden sposób nie przesadzić – ani za słodko, ani za gorzko.

Trzy kraje – troje dzieci – aż się boję kolejnej przeprowadzki… P. – jak Pierworodny, Prezes, Pierwszy, urodzony po ludzku, w Polsce. Nasza Księżniczka urodzona w Anglii, mówi, że pochodzi z Londynu. Junior na świat przyszedł w Bangkoku. Zgadza się – ominęliśmy Włochy. Mea culpa.

Przeprowadzki

Temat bardzo na czasie, bo jesteśmy znowu gdzieś pomiędzy. Jeszcze tutaj, a jakby już trochę tam. I oczywiście w tym wszystkim są nasze dzieci. Czy mają traumę? Czy płaczą dniami i nocami? Nie. Decyzję o kolejnej przeprowadzce przyjęły bardzo naturalnie, bo od początku nie robiliśmy z tego tajemnicy. Wiedziały, że ta chwila nastąpi. Piotr sprawdził, jakie katastrofy naturalne na nas mogą czekać. Agata zapytała, czy na pewno wszystkie zabawki i książki jadą. Dla Juniora liczą się ciągle jeszcze tylko cycki, więc chyba mu wszystko jedno, jakie są okoliczności. Na pewno w którymś momencie poleci łza tęsknoty – to oczywiste. Mają tu swoje całkiem prawdziwe życie – szkołę, kolegów, mieszkanie, przyzwyczajenia. Jednak zaryzykuję stwierdzeniem, że moje dzieci są stworzone do takiego życia i przeprowadzki lubią. Aczkolwiek, bazując na doświadczeniu innych rodziców-tułaczy, obawiam się, że kiedyś ich lekkie podejście do tematu się skończy.

Język

Dzieci emigrantów języków uczą się piorunem. Powszechnie przecież wiadomo, że umysł dziecka jest jak gąbka. To, w jaki sposób dzieci uczą się języków, jest niesamowite. Prawdą jest też, że dość szybko zapominają, więc trochę trzeba się nagimnastykować, żeby niczego nie zapomniały.

Mój mąż wymyślił sobie, że z dziećmi będzie mówić w domu po angielsku. Zaczął od pierwszych dni życia Piotrka. Rezultat był taki, że jak przeprowadziliśmy się do Anglii, ten bez problemu był w stanie się komunikować z nauczycielkami w szkole od pierwszych dni.  Nauka włoskiego zajęła mu dwa miesiące. Osiągnął poziom, o którym ja mogłam tylko pomarzyć. I pamięta go dość dobrze do dziś. Nasza Księżniczka w wieku czterech lat lepiej mówiła po włosku niż po polsku. Mówiła, śpiewała, bawiła się. Po przeprowadzce do Bangkoku i dwóch miesiącach w angielskiej szkole, wyparła włoski na rzecz angielskiego. Junior mówi po juniorowemu. Jeśli chodzi o tajski, znają tylko podstawy. Nauka tajskiego w każdej szkole międzynarodowej w Tajlandii jest obowiązkowa, ale uczą naprawdę niewiele. Jak się ma w tym wszystkim nasz język rodzimy? Dzieci mówią po polsku, ale erudytami nie są. Zdarza im się błędnie odmienić jakiś wyraz, raniąc przy tym moje polonistyczne ucho. Dość często wrzucają jakieś angielskie słowo, jako zamiennik. Między sobą wolą mówić po angielsku, bo jest im wygodniej. Zresztą, to chyba oczywiste, jeśli większość swojego dnia spędzają po angielsku.

Kultura i obyczaje

Obcując na co dzień z inną kulturą, nie przestajemy być Polakami. Nasza polska kultura i obyczaje jeżdżą po świecie razem z nami. W wigilię Bożego Narodzenia dzielimy się opłatkiem i tego dnia rozpakowujemy też prezenty – w odróżnieniu od kolegów z klasy (jeśli obchodzą święta). Przed Wielkanocą dekorujemy jaja, a w Poniedziałek Wielkanocny oblewamy się wodą. Niemniej nie uciekamy (bo czasami się nie da) od tradycji kraju, w którym mieszkamy. W Londynie świętowaliśmy Halloween, chociaż to przecież nie polski zwyczaj. We Włoszech 6 stycznia obchodziliśmy święto Trzech Króli, obdarowując dzieci słodyczami, bo tego dnia dzieci odwiedza włoska Befana, a przed Bożym Narodzeniem wypuszczaliśmy baloniki wypełnione helem z przyczepionymi listami do Babo Natale. W Tajlandii dzieci biorą udział w świętach tajskich i buddyjskich, a czasami jeszcze hinduskich i chińskich, chociaż wyznania i narodowości nie zmieniły. Może to kogoś oburza, ale święta te są wpisane w kulturę danego kraju na stałe i chcąc czy nie, bierzemy w tym udział. Mnie cieszy, że moje dzieci mają możliwość poznawania innych kultur. To też ich część emigracyjnego życia. Nie mają problemu z tym, że ktoś ma inny kolor skóry czy mówi w innym języku. Choć jak przyjechaliśmy do Tajlandii, pytały się, po jakim czasie ściemnieje nam tak skóra i włosy i będziemy wyglądać jak Tajowie. Sami mają świadomość, że to oni wyglądają egzotycznie dla innych. Wiem, że ich wiedza na temat polskich obyczajów i kultury jest uboższa od wiedzy ich rówieśników. Jednocześnie mają bogatszą w obszarach innych kultur. Jakiś czas temu użyłam w rozmowie wyrażenie figa z makiem. Zapytali, co to mak, bo figę znają.

Szkoła

Edukacja naszych pociech to dla nas ważna sprawa. Staramy się, żeby nasze przeprowadzki nie miały negatywnego wpływu na poziom ich wykształcenia. I póki co chyba się to nam udaje. Postaram się nieco szerzej napisać osobny post o szkole moich dzieci, (o edukacji tajskiej już pisałam) więc teraz nie będę się za bardzo wchodzić w szczegóły. W każdym razie – nie chodzą do szkoły lokalnej, bo nawet nie mają do niej prawa w Tajlandii. Póki co śledzą program brytyjski, który nie jest ani lepszy ani gorszy. Jest inny, a przy tym mi i dzieciom bardzo odpowiada. Dzięki temu omijają mnie dylematy, czy mój sześciolatek poradzi sobie w szkole, bo w niej jest, sobie radzić musi i czyni to doskonale.

Szkoła to też koledzy i koleżanki. Dzieci emigrantów też je mają. Razem się uczą, razem się bawią. Chodzą na urodziny, odwiedzają, są odwiedzane. Nie ograniczam ich znajomości do polskiego grona. Same sobie mają prawo wybierać przyjaciół, więc towarzystwo jest mieszane.

Słowem podsumowania

Dzieci emigrantów to zwyczajne dzieci, które się bawią, uczą, kochają, krzyczą, brudzą, rozrabiają. Jak miliony innych na świecie. Różni je tylko tyle, że żyją w innych okolicznościach przyrody, poznają inne języki, kultury, smaki. To one za kilkanaście lat ocenią nas – rodziców emigrantów, czy warto było taką ścieżką podążać.

IMG_20141227_110219 (1)
Czekając na burzę. Chumphon, Tajlandia.
IMG_20151125_174552
Obchody Loy Krathong. Bangkok, Tajlandia.
IMG_20151224_125726
Boże Narodzenie w tropikach. Bangkok, Tajlandia.
IMG_20160604_080318
Podróżując. Bangkok, Tajlandia.
IMG_8080
Dzieci emigrantów.

6 myśli na temat “Dzieci emigrantów

  1. Tak sobie pomyslalam, obserwujac moje dzieci, ze nauczyly sie ogromnej tolerancji i akceptacji. Poniewaz roznica wieku miedzy Duza, a Malym, to 11 lat – mam okazje obserwowac reakcje nastolatki na zmiany w jej zyciu i uczenie sie malego dziecka przystosowywania sie do nowych warunkow. Mowi sie, ze podroze ksztalca. „Tulacze” zycie bardzo wzbogaca. Otwiera nas i nasze dzieci na swiat i przygotowuje je na tego swiata roznorodnosc. Duza urodzila sie i spedzila 9 lat w Polsce, pozniej byla Anglia, a teraz jest Dubaj. Kilka dni temu dostala potwierdzenie akceptacji na uczelni w Vancouver. Czyli zaraz Kanada… (Tak na marginesie – duma mnie rozpiera!). Maly, to juz maly mezczyzna, ma cale 7 lat i do tej pory pol na pol – zyl sobie w UK i w Dubaju. Wakacje staramy sie rozdzielac rowno – miedzy Francja i Polska (ze wskazaniem na Polske 🙂 ). A tak naprawde – niezaleznie dokad sie wybierzemy – stwarzamy im prawdziwy dom. Czy jest to w milionowej metropolii na pustyni, czy w malym mieszkanku na prowincji. Jesli damy im poczucie bezpieczenstwa, to niezaleznie gdzie je ze soba zawieziemy – beda zawsze szczesliwe 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  2. Po pierwsze gratulacje dla córki! Mam rodzinę w Kanadzie i zawsze marzyłam, żeby tam pojechać. Może kiedyś… Dużo w tym racji, że życie tułacza uczy tolerancji, otwartości i akceptacji. I to jest chyba najpiękniejsze. Pozdrawiam serdecznie.

    Polubienie

  3. Życie dzieci emigrantów w pewien sposób jest trudniejsze i bardziej wymagające, bo dzieci muszą się dostosowywać do życia w różnych warunkach.
    Z drugiej strony dzieci są bogatsze w nowe doświadczenia i przeżycia, posiadają posag w postaci znajomości języków obcych i w ogóle znajomości innych kultur.
    Obcowanie z rówieśnikami z różnych krajów w jakiś sposób otwiera i uczy toleracncji dla odmienności. Są plusy i minusy życia na emigracji.
    Najważniejsze, by dziecko miało zapewnione podstawowe potrzeby życiowe oraz by miało oparcie w postaci kochających rodziców.
    Gdy czuje się bezpieczne i kochane, to może żyć szczęśliwie niemal wszędzie.

    Polubienie

    1. Tak, masz rację. Przede wszystkim do rozwoju dziecko potrzebuje miłości i bezpieczeństwa. Żyć da się wszędzie, choć doświadczenia bywają różne. Dzieci emigrantów na pewno są bardziej tolerancyjne, otwarte na inne kultury. Mniej je dziwią różne rzeczy.

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz