Emigrantka · matka · Tajlandia

Rodzić po tajsku – część 1.

Do Bangkoku przeprowadzaliśmy się w czwórkę i… jednym pasażerem na gapę – byłam już w ciąży. Jeszcze przed przyjazdem zrobiłam krótkie rozeznanie na temat tajskiej służby zdrowia. Jechałam dość spokojna, bo wiedziałam, że poród na klepisku raczej mi nie grozi. Jednak zanim doszło do samego porodu, miałam dużo czasu i okazji, by się przekonać, jak służba zdrowia w Tajlandii działa.

Szpitali w Bangkoku jest ponad tysiąc (!), z tego 300 to kliniki prywatne. Spora część obcokrajowców wybiera te w centrum miasta, dość znane i odpowiednio ceniące się. Obcokrajowiec za każdą wizytę w szpitalu musi zapłacić. Jeśli jego ubezpieczyciel ma umowę ze szpitalem, wtedy pieniądze płyną bezpośrednio z jego konta. W przeciwnym razie płaci pacjent, który następnie sam się rozlicza. Tajowie, którzy pracują i odprowadzają odpowiednie składki zdrowotne, mają prawo do publicznej służby zdrowia. W tym przypadku płacą niewiele lub nic. Jednak kolejki oczekiwania są bardzo długie. Jeśli obcokrajowiec chce skorzystać z publicznej opieki zdrowotnej, płaci normalnie. I wcale nie są to jakieś małe kwoty, więc jak mówiła kiedyś reklama – przezorny zawsze ubezpieczony i wybierając się do Tajlandii, warto zadbać o odpowiednie ubezpieczenie. Sam poród też kosztuje. Ceny wahają się w zależności od szpitala – od 40 tysięcy bahtów do 130 tysięcy. Z tego ubezpieczenie pokrywa znaczną część.

Kiedy już znaleźliśmy swoje mieszkanie docelowe, zaczęłam szukać szpitala, w którym urodzę, i lekarza, który poprowadzi ciążę. Jak się okazało, wcale nie było to takie proste. Mając za sobą dwa porody i jednocześnie (bogate) doświadczenie w ciążach i porodach, wiedziałam, czego chcę, a czego nie. W tym przypadku wyznaję zasadę, którą z założenia powinni się kierować wszyscy lekarze, czyli Primum non nocere. Bez wdawania się w zbędne szczegóły – chciałam porodu naturalnego i rodzinnego (czyli z mężem), a po porodzie mieć dziecko cały czas przy sobie. Tylko trzy warunki. Żadnych rytualnych tańców przy księżycu czy zjadania łożyska. Rzeczy normalne i oczywiste jak na polskie warunki, a okazało się sporo jak na Tajlandię.

W szpitalu numer jeden (publicznym), lekarz z góry założył, że obcokrajowcy raczej w publicznych szpitalach nie rodzą. Do końca nie umiałam zrozumieć dlaczego, bo nawet nie wspominałam o obecności męża podczas porodu, ale wolałam posłuchać jego rady. A szkoda, bo wydawał się kompetentny, świetnie mówił po angielsku, no i do tego był całkiem przystojny…  Polecił mi szpital prywatny i w nim konkretnego lekarza prowadzącego. Szpital numer dwa – cud, miód i malinki, ale lekarka prowadząca (ta z polecenia) sto razy pytała się, dlaczego akurat ona musi prowadzić moją ciążę, jakby za karę to miała robić, a nie za całkiem rozsądne pieniądze. A na moje pytanie, czy może być mąż przy porodzie, zrobiła tylko wielkie oczy. W szpitalu numer trzy mąż został zaakceptowany pod warunkiem, że nie będzie patrzał w… krocze. Niestety, na moje pytanie, czy dziecko może być po porodzie ze mną, dostałam odpowiedź negatywną -położnica powinna po porodzie odpoczywać. W końcu znalazłam swój szpital i doktor prowadzącą, która przystała na moje wszystkie warunki. Mąż – ok, byleby tylko nie przecinał pępowiny, dziecko – ok, może być przy mnie, rodzimy naturalnie – ok. Zdecydowałam się na szpital prywatny. Mały, z dobrymi opiniami, ale w rozsądnej odległości od naszego domu, co w przypadku porodu ma dość duże znaczenie.

Poród siłami natury i naturalny, czyli bez zbędnej interwencji medycznej, wcale nie jest taką oczywistą rzeczą w Tajlandii. Dowiedziałam się, że Tajki nie lubią cierpieć, więc najczęściej wybierają poród przez cesarskie cięcie. Jak często? Na tyle, że w tym kraju kobiety powinny się już rodzić z zamkiem błyskawicznym na brzuchu, żeby zaoszczędzić sobie fatygi na przyszłość, kiedy przyjdzie im rodzić. Szacuje się, że około 60% dzieci w Tajlandii przychodzi na świat właśnie przez cesarskie cięcie. W niektórych szpitalach nawet 80%.Dlatego pierwszym pytaniem, jakie pada, jest pytanie o sposób, w jaki dziecię ma przyjść na świat – nie każdy lekarz chce się podjąć prowadzenia ciąży, która ma się zakończyć naturalnym porodem. Co więcej, nawet, jak już lekarz się zgodzi i ciążę prowadzi, to może zmienić zdanie i sugerować z mniejszym lub większym naciskiem cięcie. Z jednej strony jest to ułatwienie dla lekarza, bo wszystko da się zaplanować, a z drugiej większe pieniądze dla szpitala, bo cesarka kosztuje więcej niż poród naturalny.

Moja pani doktor skrupulatnie zapisywała wszystkie moje prośby i sugestie w karcie pacjenta. Czy prosiłam o czerwony dywan i złote łoże porodowe? Otóż nie. Zwyczajne rzeczy, które w Polsce, w Europie są oczywiste – możliwość picia wody podczas porodu, skakanie na piłce (musiałam sama sobie ją przywieźć, bo szpital nie posiadał), swoboda w poruszaniu się, wybranie pozycji do rodzenia. Wiem, że w polskich szpitalach bywa z tym różnie, chociaż coraz więcej jest tych pozytywnych opinii nad negatywnymi. W Anglii do porodu przyjeżdża się z planem i nawet tego wymagają, żeby sprostać oczekiwaniom rodzącej. W Tajlandii raczej nie podejmuje się dyskusji z lekarzem. On ma zawsze rację. Nawet jak jej nie ma. Jest autorytetem i trzeba go słuchać.

A jak wyglądał sam poród (bez krwawych opowieści) i opieka poporodowa – jutro! Emocje trzeba dawkować.

IMG_8024

8 myśli na temat “Rodzić po tajsku – część 1.

  1. Ciekawie przeczytać o tajskich zwyczajach związanych z narodzinami dziecka.
    Początek Twojej historii przypomniał mi moją, my też wyemigrowaliśmy w czwórkę z lokatatorem w brzuchu (35 tydz.c) tylko z kolei do Holandii, więc mimo wszystko zostaliśmy w Europie.
    Ale też przeżyłam stres, bo okazało się, że generalnie Holenderki rodzą w domach z położną.
    Pozdrawiam i biegnę czytać dalszą część:)

    Polubienie

      1. Rozumiem, bo ze mną było to samo. Położna bardzo namawiała na poród w domu. Mnie jednak ta wizja napełniała jedynie strachem, tym bardziej, że do szpitala mam 5 min drogi. Urodziłam więc nietypowo jak na Holandię, bo w szpitalu.

        Polubienie

  2. A jak z ubezpieczeniem i kosztami? wykupiłaś ubezpieczenie dla expatów? Niedługo przeprowadzamy się z mężem do Tajlandii i nie wykluczamy, że pojawi się nowy członek rodziny w tym czasie 🙂 Słyszałam, że opieka zdrowotna jest tam na wysokim poziomie i interesuje mnie jak wygląda kwestia ubezpieczenia zdrowotnego w przypadku ciąży i porodu.

    Polubienie

    1. Mieliśmy ubezpieczenie z pracy męża. Pokryło wszystkie wydatki związane z porodem. Większość szpitali już przed porodem przekazuje swoją ofertę z pakietem na poród naturalny i cesarskie cięcie. Jeśli Wasze ubezpieczenie będzie prywatne, warto dowiedzieć się, czy pokrywa ciążę i poród. To bardzo ważne. I tak – opieka zdrowotna jest na wysokim poziomie. Możesz na ten temat znaleźć kilka wpisów na moim blogu. Pozdrawiam serdecznie. Życzę powodzenia. Gdybyś miała jakieś pytania, pisz na moim FB.

      Polubienie

  3. Pingback: Rodzić w Stanach

Dodaj odpowiedź do akcjaemigracja Anuluj pisanie odpowiedzi