Emigrantka · Tajlandia

Karaluchy pod poduchy

Chcesz? Opowiem Ci bajeczkę… O, nie, bynajmniej nie o tym, jak kot palił fajeczkę.

Kiedy wracam do początków naszego mieszkania w Bangkoku, myślę sobie, że to, co było przedtem, to jakby zupełnie inny świat. Tamto, co było, jakby za zamkniętymi drzwiami. Przeszłość oddzielona grubą kreską. Dlaczego? Bo Azja, Tajlandia czy zawężając jeszcze bardziej – Bangkok, to zupełnie inny świat. Przyzwyczajeni do widoków ulic europejskich, (które też wiadomo, różnią się między państwami), można doznać lekkiego szoku, wypadając na ulicy tajskiej. Ciężko mówić o wszystkich różnicach czy wrażeniach, bo to temat tak rozległy, że mogłabym napisać książkę a nie jeden post, ale jedną z tych rzeczy przybliżę choć troszeczkę. Krótko o zwierzakach.

Po pierwsze bezdomne koty i psy, które są dosłownie wszędzie. Koty leniwie wylegują się między kapustą a marchewką na straganach. Psy, i to wszystkie dość słusznych rozmiarów, chodzą sobie po ulicach w poszukiwaniu jedzenia lub leżą bez ruchu na środku chodnika. Nikt się tym nie przejmuje, nikt nie kontroluje. Żyją sobie w symbiozie razem z ludźmi. Z jedzeniem nie ma problemu, bo na każdym rogu można znaleźć tackę z jakimś jadłem i wetkniętymi w nie kadzidełkami, jako dar dla duchów. Nie wiem, czy duchy korzystają, ale zwierzaki na pewno tak. Z reguły te zwierzaki nie są groźne, ale nie radzę do nich podchodzić i wołać kici, kici czy taś, taś. Potrafią zaatakować zupełnie bez powodu.

Jedzenie dla duchów jest też świetną pożywką dla szczurów. Na samym początku myślałam, że mam zwidy. Okazało się szybko, że to zwidy zbiorowe. Szczury można spotkać w biały dzień na targowiskach (jest tam przecież mnóstwo jedzenia), przy śmietnikach lub zwyczajnie – w centrum miasta.  Razu pewnego siedziałyśmy sobie z koleżanką przy kawie i szczur przebiegł nam między nogami. Kończyłyśmy kawę w biegu. Innym razem spotkaliśmy szczura, zamawiając jedzenie z budki na ulicy. Czekaliśmy na rybę, a tu w szklanej gablotce z kapustą i cebulą wyłonił się szczur. Pokazałam go kobiecie nas obsługującej (ciężko ją nazwać kucharką, bo tu każdy gotuje). Puknęła w szybkę, płosząc gościa i tylko się zaśmiała. No, a my razem z nią. Niektóre okazy są duże jak koty.

Mniejszych gabarytów są za to…karaluchy. Pędzą po chodnikach jak szalone. Klimat tajski bardzo im służy, mają się czym żywić, więc nic dziwnego, że jest ich mnóstwo. Też są wszędzie. W centrach handlowych, marketach z żywnościach, restauracjach, kawiarniach, domach.  Zupełnie niedawno dostałam jednego na filiżance z kawą. Spotkanie ich jest świetnym sposobem na odchudzanie. Kiedyś mając wielką ochotę na ciacho, spotkałam jednego karalucha w cukierni na pięknym pączku z różowym lukrem. Ochota przeszła mi od razu. Czasami chodzą też po mieszkaniach. Wychodzą z rur, przechodzą jakimiś zakamarkami. Raz na dwa tygodnie mieszkania, balkony i schowki są spryskiwane jakimiś preparatami przeciw insektom. My nie korzystamy z tej usługi, bo umówmy się – te środki nie są zbyt zdrowe również dla ludzi, a mamy małe dzieci. Czasami więc spotykam jakiegoś karalucha przechadzającego po łazience czy salonie. To spryciarze nie z tej ziemi. Są świetnymi biegaczami i bardzo umiejętnie się chowają. Nie przepadam za nimi jakoś specjalnie.

Nie przeszkadzają mi za to jaszczurki, które też czasami z nami mieszkają. Żywią się małymi insektami, więc żyjemy sobie zgodnie – one wyjadają mrówki, a ja ich nie tłukę. Czasami można jedynie zejść na zawał, jak taka spadnie w momencie, kiedy otwiera się szafkę. Ale to tylko małe jaszczurki. Większe okazy – warany paskowane, których długość dochodzi do dwóch metrów, można spotkać w kanałach czy w parkach. Ja miałam okazję widzieć je dwa razy – jednego niedaleko naszego domu, kiedy przyszliśmy oglądać nasze mieszkanie, drugiego w parku. I też nie radzę podchodzić. Mogą być groźne.

Zdjęcia dzisiaj kiepskiej jakości, za co przepraszam. Martwiłam się, że nie pokażę Wam karalucha, a tu rano – proszę, jak na życzenie spotkałam jednego na parkingu.

IMG_20140831_093355IMG_20140903_150957IMG_20141130_135004IMG_20160303_081011

IMG_9632.JPG

No, to dobranoc. Pchły na noc. Karaluchy pod poduchy…

4 myśli na temat “Karaluchy pod poduchy

  1. No to chyba w Singapurze mamy odrobinę lepiej, bo przesadnie dbają o czystość, ale karalucha też można spotkać 🙂 Ja w dalszym ciągu nie mogę przyzwyczaić się do jaszczurów wyłażących z krzaków w każdym parku 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz