Dzisiaj ostatni dzień Roku Kozy. Jutro zaczyna się Rok Małpy. Zwariowałam? Bynajmniej. Dzisiaj obchodzona jest wigilia Nowego Roku Chińskiego. Co prawda do Chin trochę kilometrów jeszcze mam, ale w Bangkoku również to święto jest obchodzone, ponieważ zamieszkuje tu całkiem sporo mniejszości pochodzenia chińskiego – mówi się, że około 15%. O tym jeszcze kiedyś na pewno będę pisać, ale dzisiaj kilka słów o samych obchodach.
W Tajlandii świętuje się Nowy Rok trzy razy. Tradycyjnie – według kalendarza gregoriańskiego, czyli 1 stycznia, w lutym obchodzony jest chiński (święto ruchome, zależne od kalendarza księżycowego), a następnie w kwietniu tajski (Sonkrang). Jutro świętuje się Chiński Nowy Rok.
Najważniejszym dniem jest wigilia Nowego Roku. Tego dnia na stół wjeżdżają smakołyki a daniem głównym są, moje ulubione, pierożki jiaozi, czasami zwane gyoza (niebo w gębie, chociaż jak to mówią – w cycki nie idzie…). O zmroku odbywają się uroczystości na ulicy – pokazy sztucznych ogni i tańce. Oczywiście nie można zapomnieć o domowym otłarzyku i przydomowych duchach – składa się ofiarę w postaci jedzenia i picia. A potem całą rodziną świętuje do samego rana. No wypisz, wymaluj nasza polska Wigilia. Zapomniałabym o prezentach! Bo tego dnia obdarowuje się również swoich najbliższych prezentami – zazwyczaj są to słodycze, owoce lub mała czerwona koperta z pieniędzmi (kiedyś w tradycji była złota moneta). Te koperty dawane dzieciom, to jednocześnie prezent urodzinowy, bo tego dnia każdemu (po równo!) jest doliczany jeden rok życia – to jest dopiero sprawiedliwość! Następnego dnia świętuje się dalej – po raz kolejny składa się ofiarę na otłarzyku, żeby obłaskawić duchy, a następnie hulanki i swawola do późnej nocy. Tego dnia można przepiękne kolorowe (i bardzo, bardzo głośne) korowody ze smokiem.
Chiński Nowy Rok jest dość widoczny w Bangkoku. Od jakichś dwóch tygodni wiszą dekoracje na ulicach i w centrach handlowych. W niektórych organizowane są specjalne loterie – mnie udało się wygrać zupełnie niepotrzebny plastikowy pojemnik. Do tego z głośników płynie chińska muzyczka i już prawie można poczuć się jak na ulicach Pekinu. W samej dzielnicy China Town jest dziś gwarnie i kolorowo, a do tego tłumy ludzi – tubylców i turystów, więc siłą rzeczy wolałam się tam nie pchać z moimi dziećmi. Myśmy mieli okazję brać udział w uroczystościach już w piątek – w szkole. Było bardzo czerwono – czerwony to kolor, który ma chronić przed złymi duchami.
Uwielbiam cie czytac ! Gratuluje niesamowitego „oka”…zdjecia sa przepiekne !!!
PolubieniePolubienie
Jak miło. 🙂 Bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam ponownie w moje skromne progi. 😉
PolubieniePolubienie
Świetny pomysł,gratuluję,czekam z niecierpliwością na dalsze relacje,pozdrawiamy!!!!
PolubieniePolubienie
Dziękuję, Kasiu. Zapraszam ponownie wkrótce. 🙂
PolubieniePolubienie